Lekko i przyjemnie, czyli rowerem po dawnej linii kolejowej z Lidzbarka do Ornety [ZDJĘCIA]

2020-05-23 08:00:00(ost. akt: 2020-05-21 16:35:20)
Oznaczenia na ścieżce rowerowej szlakiem kolejowym z Lidzbarka Warmińskiego do Ornety

Oznaczenia na ścieżce rowerowej szlakiem kolejowym z Lidzbarka Warmińskiego do Ornety

Autor zdjęcia: Grzegorz Kwakszys

Znowu dałem się namówić na rowerową wycieczkę poza granice powiatu bartoszyckiego. Tym razem jednak nie była to wyprawa bez konkretnego celu, jedynie dla łapania kolejnych kilometrów. Plan był taki, żeby zacząć jazdę dawną trasą kolejową z Lidzbarka Warmińskiego do Ornety, a później...
Dokąd pojechać tym razem? Mam w głowie pewien plan, ale przypominam sobie, że kilka osób proponowało mi wycieczkę szlakiem po dawnej kolejowej trasie z Lidzbarka Warmińskiego do Ornety. "To łatwa, bardzo przyjemna ścieżka" mówili.

Trochę o niej czytam, oglądam zdjęcia i w końcu decyduję — znowu ruszam penetrować rubieże lidzbarskiego powiatu. Ponownie towarzyszy mi mój serdeczny przyjaciel, który do planu wyprawy dokłada jeszcze dwa bardzo ciekawe, jak się później okaże, punkty.

Tym razem jednak idziemy na łatwiznę, bo do Lidzbarka Warmińskiego docieramy... samochodem, z rowerami w bagażniku. Chcemy w ten sposób zaoszczędzić i czas, i energię.

Zatrzymujemy się na parkingu przy wylotówce na Górowo Iławeckie. Szybkie wypakowanie rowerów i już po kilku minutach jedziemy ścieżką rowerową prowadzącą wzdłuż ulicy Orneckiej. Mijamy koszary 9 Warmińskiego Pułku Rozpoznawczego. Prosty odcinek przyjemnie schodzi w dół.

Dojeżdżamy do miejsca, w którym z drogi wojewódzkiej 513 skręca się w lewo w kierunku Łaniewa. Kierujemy się na drugą stronę ulicy, gdzie widać już początek szlaku dawnym nasypem kolejowym. Nie sposób przeoczyć tego miejsca, choćby ze względu na ustawioną tutaj bramę oraz tablicę informacyjną.

Zatrzymujemy się, jeszcze coś tam poprawiamy przy rowerach, robimy zdjęcia. Nasze założenie jest takie, że jedziemy bardzo rekreacyjnie, spokojnie, zatrzymując się w każdej chwili, jeśli tylko mamy na to ochotę, by nacieszyć oczy jakimś widokiem lub uwiecznić go na fotografii. Mamy czas, nie musimy się nigdzie spieszyć. Tylko my, rowery i wiatr we włosach, którego momentami jest jednak aż nadto.

Droga wygląda tak jak to opisywano: łatwa i przyjemna. Kręcimy niespiesznie, rozmawiając o różnych sprawach. Początkowo jedziemy głównie między polami. Moja głowa często wędruje na boki. Rozglądam się dookoła i po kilkunastu minutach stwierdzam, że bardzo mi się tutaj podoba. Co chwila natrafiamy na znaki z zielonymi strzałkami pokazujące kierunek jazdy oraz tablice informujące, jaki dystans dzieli nas od kolejnych miejscowości (do Ornety od początku szlaku jest niecałe 30 km).

Dość szybko docieramy do pierwszego z dwóch miejsc postojowych dla rowerzystów na tej trasie. Znajduje się ona na wysokości wspomnianego wcześniej Łaniewa. Do dyspozycji są zadaszona, drewniana wiata, betonowo-drewniane ławki i stoliki, żelazne barierki, do których można przyczepić rower.

Za wcześnie jednak na dłuższy postój, więc kilka szybkich zdjęć i jedziemy dalej. A dalej to samo: prosto, płasko, lekko, przyjemnie. Po drodze popatrzymy na pasące się na łące konie, albo stojącą samotnie wśród pagórków stodołę.

Na otwartej przestrzeni wciąż trochę wieje, ale zaraz wjeżdżamy do lasu. Tu już jest spokojniej. Aparat fotograficzny mam przewieszony przez szyję, ale i tak nie daję rady złapać w kadrze sarny, która kilka metrów dalej przecięła nam drogę i skokami zniknęła w leśnych zaroślach.

Za nami prawie 20 km i decydujemy się na pierwszy dłuższy postój oraz drugie śniadanie. Nie, żebyśmy byli już zmęczeni, ale przed nami wyłonił się jeden z kilku wiaduktów, które przyjdzie nam mijać na tym szlaku. Przysiadam na pniu, oglądam konstrukcję, a wcześniej wchodzę na nią i patrzę na wszystko z góry.

Posileni ruszamy dalej. I znowu: prosto, płasko, lekko, przyjemnie i... trochę nudno. Żadnych podjazdów (wiadomo, tędy jeździły pociągi), żadnego wysiłku. Docieramy do drugiego miejsca dla rowerzystów, tym razem na wysokości miejscowości Opin. Oglądamy je pobieżnie i jedziemy dalej.

Kolejne drogowskazy informują, że Orneta już coraz bliżej. Mijamy dwie, trzy starsze kobiety jadące rowerami w przeciwnym niż my kierunku. Po lewej stronie wyłania się pole rzepaku, a w oddali widać już znajdujące się w Ornecie silosy zbożowe. Docieramy do drogi wojewódzkiej 513, którą przecinamy. Jeszcze jakieś półtora kilometra i dojeżdżamy do końca rowerowego szlaku po dawnej linii kolejowej. Tutaj też jest brama, chociaż mniejsza niż w Lidzbarku Warmińskim.

Nie wjeżdżamy jednak jeszcze do Ornety. Mój przyjaciel proponuje, by odwiedzić położone nieopodal Sanktuarium Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Krośnie. Prowadzi do niego asfaltowa ulica Krośnieńska. Będąc na końcu szlaku rowerowego, skręcamy w prawo, w ową asfaltową drogę. Najpierw prowadzi ona w dół, potem musimy nieco pomęczyć się na podjeździe, by na koniec znowu nabrać nieco prędkości na zjeździe.

Naszym oczom dość szybko ukazuje się sanktuarium, położone w dole, nieopodal Drwęcy Warmińskiej. To na kamieniu przy niej bawiące się pod koniec XIV w. na brzegu rzeki dzieci znalazły figurkę Matki Bożej z Dzieciątkiem. Oddały ją matce, ta schowała ją do skrzyni, ale kolejnego dnia figurka znowu była przy rzece. Sytuacja powtórzyła się później jeszcze kilka razy...

O historii sanktuarium można poczytać choćby na jego stronie internetowej (miejsce to było m.in. planem filmowym, bo tutaj kręcono serial "Siła wyższa" z Piotrem Fronczewskim). Wprowadzamy rowery za bramę i zostawiamy je w krużgankach. Możemy teraz spokojnie rozejrzeć się.

Obiekt bardzo przypomina sanktuarium w Świętej Lipce. Oczywiście jest dużo mniejszy, ale i bardzo zniszczony. Obchodzimy krużganki, robimy trochę zdjęć, zaglądamy do wnętrza kościoła. Na stole leży księga gości, a nad nią stoją pamiątki, które można za niewielką opłatą nabyć. Są pocztówki, magnesy.

Na parkingu oraz trawniku przed sanktuarium trwają prace porządkowe. Co roku w tym miejscu spotykali się motocykliści. Odprawiana jest wtedy w ich intencji msza, odbywa się parada. W tym roku jednak ze względu na epidemię zrezygnowano z organizacji tego wydarzenia.

Czas opuścić sanktuarium. Ruszamy z powrotem w kierunku Ornety, tym razem wjeżdżając już do miasta. Kierujemy się do jego centrum. Prowadzi nas główna w mieście ulica 1 Maja. Docieramy pod Ratusz, okrążamy go, po czym przysiadamy na chwilę na ławeczce, by zdecydować, co dalej. Mój przyjaciel-nawigator lustruje w swoim smartfonie mapę. Po chwili decyduje: jedziemy w kierunku Fortyfikacji Trójkąta Lidzbarskiego.

Wyjeżdżamy z Ornety drogą wojewódzką 513 w kierunku Lidzbarka Warmińskiego. Nie musimy jednak jechać asfaltem. Wzdłuż niego poprowadzona jest bowiem ścieżka rowerowa. Jedziemy nią jeszcze jakiś odcinek za miastem. Szybko się jednak kończy, więc wskakujemy na 513-tkę. Wkrótce po prawej stronie mijamy szlak, którym przyjechaliśmy z Lidzbarka Warmińskiego.

Po około sześciu kilometrach zjeżdżamy w prawo, w szutrową drogę prowadzącą przez las do miejscowości Kaszuny. Przed lasem ustawiony jest też znak informujący, że tędy właśnie dojedziemy do wspomnianych fortyfikacji.

Po mniej więcej dwóch kilometrach zatrzymujemy się na parkingu po lewej stronie. To tutaj zaczyna się szlak turystyczny, który oprowadzi nas po bunkrach wchodzących w skład Fortyfikacji Trójkąta Lidzbarskiego. Z mapy terenu i opisu dowiadujemy się, że obiektów jest dwanaście (jeden z nich mijaliśmy już po drodze). Wszystkie są oznaczone, opisane, łatwo dostępne.

W najbliższym otoczeniu parkingu znajduje się Skansen fortyfikacji. Z ciekawością zaglądamy do nich, czytamy informacje zamieszone na tablicach. Z jednego bunkra do drugiego przechodzimy ziemno-drewnianym okopem. Żeby i obejść pozostałe obiekty, trzeba nieco oddalić się od parkingu. Wszędzie jednak poprowadzą nas znaki, więc na pewno nie zgubimy się.

Oglądanie fortyfikacji może ciągnąć się w nieskończoność, ale trzeba jechać dalej. Za nami prawie 45 km. Nie czujemy jednak dużego zmęczenia. Pogoda też dopisuje. Co prawda kiedy ponad trzy i pół godziny wcześniej wyjeżdżaliśmy z Lidzbarka Warmińskiego niebo zakrywały chmury, ale teraz przyjemnie świeci słońce, a błękit na górze łączy się z zielenią lasu. Jest ciepło, przyjemnie, jesteśmy najedzeni i możemy ruszać w dalszą drogę.

Decydujemy się jechać dalej drogą przez las do Kaszun. Ruszamy w bardzo dobrych nastrojach, który jednak szybko się kończy. Co jest tego powodem? Na drodze jest tyle piachu, że momentami naprawdę ciężko pedałować. Kilka razy muszę podpierać się nogą, żeby nie upaść. W innych miejscach czuję, jak tył roweru "idzie bokiem". Mój przyjaciel jedzie na węższych niż ja oponach, więc ma jeszcze gorzej. Zdarzają się momenty, w których po prostu schodzimy z rowerów i je prowadzimy.

Po mniej więcej pięciu kilometrach takiej męczarni, w której przyjemność z jazdy spada do zera, docieramy do miejscowości Kaszuny. Zatrzymujemy się przy stojącej w centrum wsi wiacie. Możemy jechać dalej prosto, albo skręcić w prawo. Decydujemy się na tę drugą opcję.

Trzymamy się teraz czerwonego szlaku. Z jednej strony podziwiamy lasy należące do Obszaru Natura 2000, a z drugiej wciąż walczymy z piaszczystą drogą. W końcu zaczynają się dużo lepsze warunki do jazdy, z czego od razu korzystamy. Rozpędzamy się nieco i cieszymy możliwością szybszej jazdy.
— I las bardzo ładny — mówię do mojego przyjaciela.
— I sarna bardzo ładna — odpowiada, pokazując na zwierzę, które kilka metrów dalej postanowiło przeciąć nam drogę (w czasie całej wycieczki widzieliśmy jeszcze dwie wiewiórki, nisko lecącego bociana oraz jakiegoś ptaka drapieżnika).

Po blisko sześciu kilometrach jazdy docieramy w miejsce, w którym szlak czerwony, którym teraz się poruszamy, przecina się z drogą dawnym nasypem kolejowym, którą jechaliśmy kilka godzin wcześniej. Zatrzymujemy się i zastanawiamy, co zrobić dalej. Czy trzymać się czerwonego szlaku, ale być może znowu natrafić na piaszczyste odcinki, czy jednak wrócić do Lidzbarka Warmińskiego "kolejówką". Decydujemy, że tym razem na łatwiznę nie idziemy. Jedziemy czerwonym!

Na szczęście grząskiego piachu brak, a poza tym już po kilkuset metrach wyprowadza nas on na asfaltową drogę prowadzącą z Łaniewa do Lubomina. Przy parkingu leśnym skręcamy w lewo i mkniemy już w kierunku podlidzbarskiej wsi. Droga biegnie w cieniu rzucanym przez rosnący po jej obu stronach las.

W pewnym momencie mijamy po lewej stronie obelisk na murowanym, szerokim cokole. Widać, że na jego froncie znajdowała się tablica, która zapewne miała upamiętniać jakieś wydarzenie. Według historii, którą usłyszałem, mniej więcej w tym miejscu tuż po drugiej wojnie światowej zastrzelono milicjanta.

Dojeżdżamy do Łaniewa. Tuż obok wsi przepływa Łyna. Zatrzymujemy się najpierw na jednym ze wzgórz, by popatrzeć na rzekę, a później zajeżdżamy jeszcze na znajdującą się przy niej stanicę wodną. Łyna w tym miejscu zakręca szerokim łukiem. Na polanie ustawiono wiaty, toaletę, przygotowano miejsce na ognisko oraz rozbicie namiotów. Odpoczywamy chwilę, przyglądając się rzece. Mamy za sobą 64 km oraz blisko pięć godzin jazdy. Kończymy zapasy jedzenia, wypijamy ostatni łyk herbaty i jedziemy dalej.

Pozostało nam już tylko dojechać do Lidzbarka Warmińskiego. Prowadzi nas do niego brzydka, połatana droga asfaltowa, dlatego w pewnym momencie chętnie wjeżdżamy na szlak kolejowy. Mamy nadzieję, że spokojnie poprowadzi nas on aż na parking za jednostką wojskową, gdzie spakujemy rowery do bagażnika i ruszymy do Bartoszyc. Z oddali widać już samochody jadące 513-tką oraz bramę oznaczającą początek szlaku.

Z całej wycieczki obaj jesteśmy bardzo zadowoleni. Pogoda dopisała, forma również. Dotarliśmy do ciekawych miejsc, poznaliśmy nowe szlaki. Jedynym minusem były mocno piaszczyste odcinki, ale i z nimi można było sobie poradzić. Opisana trasa wyniosła nieco ponad 72 km i wliczając w to liczne przystanki zajęła sześć godzin z kwadransem.

Grzegorz Kwakszys
g.kwakszys@gazetaolsztynska.pl


Źródło: Gazeta Olsztyńska

Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Jola #2927720 | 5.172.*.* 30 maj 2020 22:38

    Ja poczekam na pociąg do Górowa tak jak obiecywali.

    odpowiedz na ten komentarz

  2. Nick #2925398 | 194.116.*.* 25 maj 2020 22:16

    Green Velo jest do d......, a przynajmniej jej przebieg. Ten artykuł pokazuje ,że można naprawdę fajnie ....

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. rowerzysta #2925166 | 83.15.*.* 25 maj 2020 10:15

      No tak wszędzie można rowerami jeździć bo są trasy i wykorzystane nasypy kolejowe. Ale nie w Bartoszycach!!! No bo po co??? Pociąg jeździł kiedyś do Lidzbarka a teraz można byłoby jechać sobie rowerem! Fajnie, miło a przede wszystkim bezpiecznie!

      Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz

    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5