Binięda po raz drugi z rzędu rajdowym mistrzem Polski. Tytuł przypieczętowany na Dolnym Śląsku

2019-10-07 10:50:58(ost. akt: 2019-10-07 11:06:34)
Na mecie Rajdu Dolnośląskiego. Z lewej pilot Adam Binięda, z prawej kierowca Rafał Zabuski

Na mecie Rajdu Dolnośląskiego. Z lewej pilot Adam Binięda, z prawej kierowca Rafał Zabuski

Autor zdjęcia: Archiwum załogi

Rajdowe Samochodowe Mistrzostwa Polski dotarły do mety. W miniony weekend przeprowadzona została ostatnia ich runda, Rajd Dolnośląski. Na starcie nie zabrakło Rafała Zabuskiego i Adama Biniędy, którzy już wcześniej zapewnili sobie tytuł mistrzowski w klasie HR4.
Startująca Hondą Civic miłkowsko-bartoszycka załoga dotarła do mety na 23. miejscu w klasyfikacji generalnej oraz pierwszym w swojej klasie, gdzie jednak byli jedyną załogą. Tym samym przypieczętowali tytuł mistrzów Polski.

Dla pilota z Bartoszyc to drugi taki sukces z rzędu. Przed rokiem zwyciężył w klasie HR4 jadąc z olsztyńskim kierowcą Konradem Dudzińskim.

Adam Binięda: — Na sam koniec sezonu dostaliśmy niesamowitą rundę, którą każdy zawodnik zapamięta na długo. Przede wszystkim, były to trzy dni pełnej jazdy, od rana do... nocy. Sobotni etap kończyliśmy przed godziną 1. Do przejechania mieliśmy ponad 200 kilometrów oesowych, 19 odcinków specjalnych, w tym oesy nocne. Runda przypominała bardziej rajd mistrzostw świata. Dawno takiej rundy nie było w Polsce, co podkreślali najbardziej doświadczeni zawodnicy.

Największych emocji i wrażeń dostarczyła nam pogoda i warunki panujące na oesach, szczególnie na drugim, sobotnim etapie. Deszcz, a raczej ulewy, oraz duży wiatr spowodowały, że asfalt był niesamowicie śliski, a woda wprost płynęła rzeką spływając z gór. Do tego miejscami asfalt był w całości pokryty spadającymi z drzew liśćmi. To już były bardzo ciężkie warunki.

Ale ekstremalne, a według niektórych wręcz koszmarne warunki były kiedy wjeżdżaliśmy oesem na wyższe partie gór, gdzie dodatkowo pojawiała się mgła. I to wszystko w nocy. Widoczność ograniczała się do kilku metrów, a czasami wręcz jej nie było! Co prawda mieliśmy tak zwane "elektrownie" na masce, ale to nic nie pomagało, a czasami wyłączaliśmy ją, by lepiej lub cokolwiek widzieć. To była jazda bardziej na wyczucie, a co dopiero jazda na czas.

Dzień wcześniej zaczęliśmy rajd od 6 odcinków, trochę krótszych, w tym dwóch oesów przeprowadzonych na terenie Dusznik Areny, będącym na co dzień torem biathlonowym. Taki typowy oes dla kibiców. To była dobra rozgrzewka przed następnymi dniami.

Ponieważ tytuł mistrzowski mieliśmy już zapewniony, staraliśmy się dobrze bawić na odcinkach, jechać już bez żadnej presji i czerpać jak najwięcej frajdy z jazdy. I zbierać jak najwięcej doświadczenia. Swoje czasy porównywaliśmy już do konkurentów z wyższej klasy, dysponujących mocniejszymi autami i te porównanie wypadło bardzo korzystnie, ponieważ na koniec rajdu byliśmy szybszą załogą od naszych kolegów.

Ostatni dzień to dwa sprinterskie oesy, o długości 10 i 7 kilometrów, przejeżdżane dwukrotnie. Niedziela przywitała nas też i ładną pogodą, pojawiło się słońce, więc każda z załóg podkręcała jeszcze swoje tempo. Nasz cel zrealizowaliśmy, jest meta i przyklepanie tytułu mistrzów Polskich, co w takich warunkach i w takim rajdzie daje dodatkową satysfakcję.

red.

Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5