Zrozumiałem, że jestem na dnie

2019-01-13 12:00:00(ost. akt: 2019-01-11 10:12:53)

Autor zdjęcia: Grzegorz Czykwin

ROZMOWA\\\ Dziesięć lat minęło od momentu, gdy nasz rozmówca zrozumiał, że jest alkoholikiem, do momentu, kiedy zaczął trzeźwieć. Po drodze były wszywki esperalu, leki i pobyty na detoksie. Zaczął trzeźwieć, gdy dotarł do moralnego dna.
— Opowiedziałeś mi o wielu swoich niechlubnych czynach z okresu picia alkoholu. Opowiedz teraz, jak doszło do tego, że od ponad 10 lat już nie pijesz.
— To wynik procesu trwającego też około 10 lat. To czas od momentu, gdy sam zrozumiałem, że piję za dużo, do momentu, gdy przestałem pić.

— Dlaczego nie przestałeś od razu wtedy, gdy zrozumiałeś, że pijesz za dużo?
— Gdyby to było takie proste... Zaczęło się od tego, że moi bliscy i otaczający mnie ludzie dawali mi sygnały, że przesadzam. A jak wyglądało to "przesadzanie"? Nie piłem alkoholu codziennie, może raz w tygodniu, raz na dwa tygodnie. Tyle, że jak już się do alkoholu dorwałem, to piłem aż do "urwania się filmu". Nie było ważne, co to za okazja. Popsułem więc rodzinie parę uroczystości, na przykład kończąc udział w weselu już o godzinie 20. Swoim zachowaniem popsułem także kilka imprez koleżeńskich. Nie pamiętałem połowy dnia, a nawet tego, jakim cudem dojechałem samochodem do domu. To, że nikogo nie zabiłem też jest cudem. Zacząłem więc zauważać, że coś z tym moim piciem jest nie tak. Przyciśnięty przez rodzinę pojechałem do poradni odwykowej. Tam po raz pierwszy usłyszałem, że prawdopodobnie jestem alkoholikiem i że najlepszą drogą zdrowienia jest terapia.

— Jak zareagowałeś?
— Nawet nie zaprzeczałem, że jestem alkoholikiem, co mnie samego zdziwiło. Na zdecydowałem się jednak na terapię, bo... za długo trwała. Uważałem, że nie mogę sobie pozwolić na sześć tygodni nieobecności w pracy i w domu. Sądziłem, że beze mnie sobie nie poradzą, a dodatkowo nie uważałem, aby pracodawca musiał się dowiadywać o tym, że mam problem z alkoholem. To było idiotyczne myślenie. Pracodawca doskonale wiedział o moim problemie, a rodzina świetnie sobie radziła beze mnie w domu.

— Na czym stanęło?
— Zamiast terapii poprosiłem o tak zwaną wszywkę, czyli zaszycie pod skórę preparatu zwanego esperalem. Zabieg wykonano. Dostałem karteczkę z informacją, że jestem "zaszyty", którą należało nosić przy sobie, aby ratujący mnie medycy wiedzieli, co się ze mną dzieje. A mogło się dziać, gdybym wypił alkohol. Pijąc w okresie aktywności preparatu można umrzeć, a ewentualną śmierć poprzedzają bardzo nieciekawe dolegliwości.


— Skąd wiesz?
— Sprawdziłem doświadczalnie na własnym organizmie. Po zabiegu wróciłem dumny do domu. Powiedziałem o tym w pracy, aby nie namawiano mnie do picia alkoholu i nie piłem przez rok, bo tyle wszywka miała działać.

— Nie piłeś przez rok i wróciłeś do picia?
— Tak, bo nic innego ze sobą nie robiłem. To było niepicie ze strachu, a zarazem oczekiwanie na to, kiedy znów już będzie wolno pić. Po roku zacząłem od bezalkoholowego piwa. Po kilku dniach, ostrożnie, wypiłem normalne piwo. Nic się nie stało, więc po kolejnych kilku dniach, w przekonaniu, że jestem już uleczony, upiłem się do nieprzytomności. Wydawało mi się jednak, że kontroluję picie. Mało tego, udało mi się przekonać otoczenie, że tak właśnie jest! Myślałem sobie, że przecież nie piłem przez rok, więc nie mogę być alkoholikiem, skoro dałem radę wytrzymać tyle czasu. Starałem się też nie upijać na imprezach. Upijałem się dopiero w domu, w nagrodę, że wcześniej zachowałem się poprawnie. Trwało to może z rok, po czym przestałem mieć opory i chlałem jak dawniej.

— Jak wtedy zareagowała twoja rodzina?
— Znów namawiano mnie na wszywkę, bo "przecież wtedy było tak dobrze". Na to jednak nie zdecydowałem się. Zacząłem natomiast zażywać anticol To jest to samo co esperal, ale przyjmowany doustnie. Wtedy właśnie sprawdziłem, jaka jest interakcja tego preparatu z alkoholem. Na drugi dzień po wzięciu tabletki wypiłem piwo.

— I jak się poczułeś?
— Skończyło się potwornym bólem głowy, purpurową twarzą i wymiotami. Jak już mi przeszło, doszedłem tylko do jednego wniosku: że działa to dwa dni, czyli na trzeci dzień można już pić. To też sprawdziłem doświadczalnie. Piłem więc dalej, uważając jedynie, by nie był to drugi dzień po zażyciu leku. Potem zaaplikowałem sobie drugą wszywkę i... już po trzech miesiącach znowu piłem. Potem dwa razy trafiłem do szpitala na detoks. Byłem przekonany, że detoksykacja to całe leczenie alkoholizmu, choć mówiono mi tam, abym poszedł na terapię. Będąc na detoksie po raz pierwszy trafiłem do wspólnoty Anonimowych Alkoholików. Z czystej ciekawości i dlatego, że był to sposób na opuszczenie ścian szpitala, bo na miting szło się do miasta. To aowcy ostatecznie przekonali mnie, że jestem alkoholikiem. Nie wstydziłem się tego określenia, lecz nie oznaczało to, że przestałem pić. Wracałem do picia po pół roku, po trzech miesiącach, po 9 miesiącach. Powrót do alkoholu każdorazowo uzasadniałem tym, że jestem alkoholikiem, więc muszę pić. Oczywiście użalałem się też nad moją niedolą.

— To kiedy wreszcie zrozumiałeś, że jednak nie musisz pić?
— Każdy powrót do alkoholu był gorszy w skutkach. Moje ciągi były coraz dłuższe, a konsekwencje picia coraz bardziej dramatyczne i dolegliwe. To o nich opowiadałem w poprzednich rozmowach. Przecież z przemocy, kradzieży, przepijania pieniędzy, krzywdzenia rodziny wciąż zdawałem sobie sprawę. Nie jest tak, że nie dociera do ciebie zło jakie wyrządzasz innym. Kolejne takie czyny powodowały, że moja nienawiść do samego siebie rosła. Aby ją złagodzić, piłem. Mój ostatni ciąg alkoholowy trwał ponad pół roku. Sześć miesięcy picia do nieprzytomności, dzień w dzień. Bliscy już nie chcieli na mnie patrzeć. Sam zresztą też nie mogłem. Nie udawało mi się zachlać się na śmierć, choć tego sobie życzyłem. Zrozumiałem wreszcie, że dotarłem do dna.

— I co zrobiłeś?
— Wziąłem skierowanie na terapię. Jakoś znalazłem wtedy czas i nie obawiałem się, że inni nie poradzą sobie beze mnie. Mówię tak, jakbym z dobrej woli, samodzielnie poszedł na terapię. Tak nigdy nie jest. Nikt tam nie idzie dobrowolnie, tylko przytłoczony konsekwencjami picia alkoholu. To był moment przełomowy.

— Jak wyglądała terapia?
— To trudne doświadczenie. Trzeba sobie przecież poprzypominać i opowiedzieć lub napisać o podłościach i szkodach z okresu picia. Trzeba to powiedzieć głośno terapeucie i grupie innych alkoholików. A oni doskonale wyczują każdy fałsz, każde kłamstwo, każde usprawiedliwianie. Terapeuci są profesjonalistami i słyszeli te opowieści setki razy. Inni alkoholicy znają wszystko z własnego doświadczenia. Zresztą niektórzy terapeuci to niepijący alkoholicy. Jak już wszystko z siebie na głos wyrzucisz, przychodzi pora na naukę tego, jak radzić sobie w życiu bez alkoholu i jak cieszyć się takim życiem. Nie jest żadną sztuką nie pić, bo się zaszyłeś, bo przysięgałeś w kościele, że w październiku pić nie będziesz. Sztuką jest nie pić przez kolejne 24 godziny, gdy ten okres już minie, a potem kolejne 24 godziny i kolejne. Tego trzeba się nauczyć i przestrzegać kilku dość prostych zasad. O tym jednak chyba pogadamy innym razem.

ANDRZEJ GRABOWSKI
a.grabowski@gazetaolsztynska.pl

Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij

Źródło: Gazeta Olsztyńska

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. abadon #2664201 | 37.47.*.* 16 sty 2019 19:16

    I niech ten wywiad będzie przestrogą dla innych , bardzo cienka jest linia pomiędzy piciem dla przyjemności , a przykrą koniecznością picia . To jest poniżające !!! , wiem co mówię .

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5