Alfabet bartoszyckiego pilota rajdowego (cz. 1.)

2023-12-22 12:00:00(ost. akt: 2023-12-26 08:32:22)

Autor zdjęcia: archiwum domowe

Adam Binięda, rajdowy pilot z Bartoszyc, ma za sobą najlepszy sezon w karierze, bo wraz z Grzegorzem Grzybem wygrał Rajdowe Samochodowe Mistrzostwa Polski. Dzisiaj publikujemy pierwszą część jego Alfabetu, a kolejna będzie już za tydzień.
AWF - uczelnia w Białej Podlaskiej, w której spędziłem pierwszy dorosły etap swojego życia. Wspaniałe studia, które dały mi dużo doświadczenia i niezbędnej wiedzy. Jej mocną stroną była m.in. piłka ręczna, a gdy byłem na pierwszym roku, to ekipa AWF awansowała nawet do Superligi. Co prawda tylko na sezon, ale i tak był to olbrzymi sukces, bo dzięki temu do Białej Podlaskiej przyjeżdżały takie firmy jak Vive Kielce i Wisła Płock. Podczas studiów wspaniałym doświadczeniem zawsze były zimowe i letnie obozy sportowe. To na nich nauczyłem się jeździć na nartach, żeglować i surfować. Skończyłem studia, robiąc specjalizację z odnowy biologicznej, bo nie do końca byłem przekonany do pracy w szkole. Ostatecznie jednak zostałem nauczycielem, na co duży wpływ pewnie miały tradycje rodzinne, bo przecież mój tata też był wuefistą (Andrzej Binięda był także dyrektorem bartoszyckiego Liceum Ogólnokształcącego, zmarł tragicznie w 2013 roku - red.).

Automobilklub Warmiński - początkowo jeździłem w barwach Automobilklubu Olsztyńskiego, potem był Olsztyński Klub Rajdowy i Automobilklub Polski w Warszawie. W pewnym momencie uznałem jednak, że chcę reprezentować swój region, i tak trafiłem do Warmińskiego. Jestem bardzo zadowolony, bo działają w nim ludzie z pasją, dzięki czemu jest to prężny klub, a ja jako jego zawodnik osiągnąłem największe sukcesy w dotychczasowej karierze.

Braniewo - moje miasto rodzinne, do tej pory mieszka tam połowa mojej rodziny. Mam duży sentyment do Braniewa, bo jako dzieciak spędzałem tam każde wakacje.

Bartoszyce - tu się wychowałem i do tej pory mieszkam. Mogę powiedzieć, że jest to moje drugie miasto rodzinne. Lubię je m.in. za spokój. W trakcie sezonu często przenoszę się z rajdu na rajd i z hotelu do hotelu, wszystko przy tym szybko i na dużej adrenalinie. Ale gdy wracam do Bartoszyc, nagle odczuwam wręcz błogi spokój, który doceniam po rajdowych trudach i związanego z nimi pośpiechu, staniu w korkach i całego tego wielkomiejskiego zgiełku. Bartoszyce to po prostu dobre miasto do spokojnego życia.

Barbórka - fajny rajd na zakończenie sezonu. Zdarzyło mi się w nim wystartować nawet jako kierowca. Jego cechą są krótkie odcinki specjalne, które mi akurat bardzo pasują. Rajd ten jest okazją do fajnej zabawy i dla załóg, i dla kibiców, których zawsze są tysiące. Szczególnie na kultowej Karowej. Jako kierowca nigdy na nią nie dotarłem, bo tego zaszczytu dostępują jedynie czołówka rajdu, ale Karową zaliczyłem jako pilot Konrada Dudzińskiego. Niezapomniane wrażenia, bo mogłem przeżyć to, co do tej pory oglądałem jedynie w telewizji.

Bublewicz Marian - ikona polskiego motorsportu. Niestety, nigdy nie miałem okazji na własne oczy zobaczyć go na jakimś rajdzie, czego oczywiście bardzo żałuję.

Budżet - od niego zaczyna się cała historia. Jest to podstawa tego sportu, bo nie masz pieniędzy, to nie ma ciebie na rajdowych trasach. Często tygodnie poprzedzające początek sezonu są bardzo nerwowe, bo w tym czasie próbuje się spiąć budżet. Jest to przede wszystkim zadanie kierowcy, który musi zdobyć pieniądze na starty i... dobrego pilota (śmiech).

Cappuccino - nie mam zbyt wielu nałogów, a gdyby nie ten napój, to mógłbym chyba nawet powiedzieć, że nie mam ich wcale. Bo cappuccino mogę pić, i piję, bez ograniczeń i praktycznie o każdej porze. Na ulubioną kawę nigdy nie ma dla mnie zbyt późnej godziny. Musi to być tylko dobre cappuccino z ekspresu. I oczywiście podwójne (śmiech).

Drawsko - dawny poligon wojskowy, kultowe miejsce dla miłośników rajdów terenowych. Kiedyś miałem dreszcze już na samą myśl o Drawsku, bo wiedziałem, że zawsze może się tam zdarzyć coś nieprzewidzianego. Jest tam wiele tras, które bardzo łatwo pomylić. Trudno mi nawet wymienić, ile razy musieliśmy zawracać i szukać właściwej drogi. Takie pomyłki w zasadzie zdarzają się wszystkim, sztuka polega jednak na tym, by jak najszybciej odnaleźć punkt, w którym się zgubiłeś. Do tej pory przed każdym startem, mimo upływu lat, wciąż przed Drawskiem odczuwam respekt, bo jest to duże wyzwanie i dla kierowcy, i dla pilota. Dla tego drugiego czasem jest to nawet większe wyzwanie.

Emocje - nieodłączny towarzysz rajdów samochodowych. Na trasie czujemy kumulację emocji: ekscytację, radość, stres, niepewność i złość. I to wszystko potrafi się zmienić w ułamku sekundy, gdy na przykład nagle wypadasz z trasy lub na ostatniej prostej niespodziewanie samochód ci się psuje, a tu już witałeś się z gąską. Wbrew okolicznościom musisz jednak zachować zimną krew, wychodząc z założenia, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Po raz pierwszy takie emocje poczułem przed laty podczas Rajdu Kormoran, bo wtedy pierwszy raz na własne oczy zobaczyłem prawdziwy rajd (wrócimy do tego przy literze K - red.).

Futbol - kolejna moja pasja. Kiedyś sam trochę amatorsko kopałem, ale w pewnym momencie piłka przegrała z rajdami. Zostałem jednak kibicem, i to nie takim telewizyjnym, bo lubię jeździć na mecze. Na przykład gdy Stomil grał w ekstraklasie, to zdarzały się sezony, że nie opuściłem ani jednego meczu w Olsztynie. Zresztą do tej pory - jako patriota lokalny - kibicuję Stomilowi. Tak jak każdej polskiej drużynie w europejskich pucharach - ostatnio byłem w Warszawie na Legii, gdy ograła Aston Villę. Oczywiście jeżdżę też na reprezentację, ale tu akurat nie mam najlepszych wspomnień, bo ostatnio widziałem remis 1:1 z Mołdawią. Natomiast w przyszłym roku na pewno obejrzę minimum jeden mecz mistrzostw Europy w Niemczech, bo wylosowałem bilet na jakieś spotkanie grupy D, która będzie grać w Berlinie. Ale mam nadzieję, że może wejściówkę na inny mecz jeszcze do tego czasu uda mi się kupić.

Fiat 126 p - w tym samochodzie zaliczyłem debiut w roli pilota rajdowego. Było to w 2009 roku podczas Rajdu Barbórka, w której z Michałem Szalą pojechaliśmy z numerem... 126. Całe szczęście w klasyfikacji generalnej tak odległego miejsca wtedy nie zajęliśmy. Poszło nam całkiem nieźle, a ja byłem zaskoczony, że maluchem można jechać bokiem. Oczywiście był trochę podrasowany, bo miał około 40 koni mechanicznych, które przy tak lekkim aucie dały radę!


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5